Nazwa użytkownika
Hasło

Zapamiętać?
Zapomniane Hasło?
Szukaj:


UPDATE command denied to user 'nflzosnsstrona'@'10.14.20.176' for table 'nfl24_articles'
  Bo obrona to za mało, Rex
W Nowym Jorku przez najbliższe cztery lata rządzić będą Giants. Ich panowanie będzie tym przyjemniejsze, że wigilijne zwycięstwo z Jets najprawdopodobniej skończy sezon drużyny Rexa Ryana.

...lub już go skończyło. Żeby awansować do fazy playoff Sanchez i spółka będą potrzebowali noworocznego cudu lub trzech spóźnionych prezentów świątecznych. Po pierwsze sami muszą rozprawić się z Delfinami, a później liczyć na porażki właściwie wszystkich innych zespołów walczących o Dziką Kartę w AFC.

Gdyby Jets pokonali Giants, z bilansem 9-6, to oni, a nie Bengals zajmowaliby teraz ostatnie premiowane awansem miejsce. Teraz muszą jednak liczyć na porażkę Cincy z Ravens plus przegraną Titans z Texans (którzy mogą już odpoczywać przed playoffami) i brak zwycięstwa dla Raiders lub Broncos (grających z mniej zmotywowanymi już Chargers i Chiefs).

Gdyby jednak te wszystkie wyniki nie ułożyły się po ich myśli, to też może wyjść im na dobre. Chciałem już wcześniej zaproponować Jets, żeby przestali wreszcie powtarzać, że wszystko jest w porządku, bo „przecież dwa razy z rzędu doszli do AFC title game”. Cóż, w przyszłym roku nie będą chyba mieli wyboru i pozostanie im ewentualne wydłużenie tej frazy do „w dwóch z poprzednich trzech sezonów...” - co już tak dobrze sprzedawać w telewizji się nie będzie.


Kłopot z drużyną Ryana jest taki, że ktoś w niej naprawdę nie zauważył upływu czasu, a wraz z nim – zmian. Bo czy w poprzednich dwóch sezonach ktoś w Jets wymagałby od Marka Sancheza, żeby rzucał 59-razy w spotkaniu o wszystko? Nie sądzę. Trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że to teraz inna drużyna niż ta, która dwa razy otarła się o Super Bowl.

Inna oznacza głównie: gorsza, mniej nieprzewidywalna (Jeremy Kerley, mimo że lepszy jako skrzydłowy, jest mniej wszechstronny niż Brad Smith) i bardziej ograniczona, ale ciągle zbyt dumna, żeby trzymać się tego, co robi najlepiej. A poza tym, najgorsze: ciągle nieokreślona. W najważniejszych meczach tego roku jedyne czego można było się po nich spodziewać, to trudne do wyjaśnienia głupie błędy (najwięcej fumbles w special teams z całej ligi, złe snapy na linii pola punktowego rywali itd.) i ogólna nieporadność w ataku.

W końcówce meczu z Giants pomyślałem, że Jets są ostatnio trochę jak Polska reprezentacja piłkarska na ważnych turniejach. Szybko muszą gonić wynik, ale robią to nieporadnie więc po kilku próbach „o wszystko”, zostaje już tylko gra o honor. Od dawna nie znoszę Briana Schottenheimera, ale Gang Green bardzo często zacierał fatalne wrażenie 90% meczu, zwycięstwem w końcówce. Niemniej jednak, chciałbym, żeby plotki o odejściu Schottiego do Miami okazały się prawdziwe: w zespole z bilansem poniżej 0.500 nikogo nie będzie rozczarowywał.

Jets wiedzą, że mistrzostwa wygrywa się defensywą. Im wcześniej jednak uświadomią sobie, że SAMĄ defensywą nie awansują nawet do playoffów, tym lepiej. W sobotnich derbach obrona Ryana nie pozwoliła Giants praktycznie na nic, aż do momentu 99-jardowej akcji Cruza (co jednak możemy dopisać na konto tegorocznego „szczęścia” Jets). Poza tym w całej pierwszej połowie ogromni running-backowie Giants zdobyli w sumie tylko... 6 jardów.

W drugiej połowie pozwolili co prawda na przyłożenie Bradshawa (znów tylko trzy długie akcje Giants, żeby przejść większość boiska), ale gdy dwie akcje później Sanchez podał do rywala, defensywa Jets pozwoliła Giants tylko na trzy akcje i kopnięcie z pola. To, mimo 13 punktów straty, trzymało Odrzutowce przy życiu. Podobnie niedługo później, gdy center Nick Mangold źle snapował piłkę do Sancheza... na 1 jardzie Giants: po kolejnej doskonałej interwencji Revisa*, Harris przejął podanie Manninga, a Jets chwilę później zmniejszyli stratę do tylko 6 punktów.

Ich obrona jeszcze dwa razy zmuszała Gigantów do puntowania, ale ofensywa odwdzięczyła im się tylko safetym na 2:13 przed końcem meczu. Więcej szans oczywiście już nie było. Jets przegrali, a ich sezon najprawdopodobniej się zakończył. Teraz zastanawiają się, czy Sanchez jest osobą, która może dać im Mistrzostwo Świata, ale trudno zrzucić wszystko na jego głowę. Jeśli na siłę chce się zmienić typ swojej ofensywy w jeden sezon (i to jeszcze poprzedzony tylko mini-pre-seasonem), winnych jest pewnie więcej niż sam rozgrywający.

...który, swoją drogą ma coś z Tima Tebow (poza zadbaną fryzurą): poprawia się w końcówkach spotkań. No i czasem wygrywa. Z Giants nie wyszło, ale ostatecznie jego bilans 30-59 prób podaniowych, to lepszy wynik niż 9-27 samego Eli Manninga. Inna sprawa, że do tego drugiego przyczyniło się też to, co tego dnia na murawie wyczyniał Darrelle Revis. Mnie też nudzi już słuchanie o tym jak on jest dobry, ale uwierzcie, w sobotę aż miło było patrzeć jak udowadniał swoją wartość (polecam jego interwencję i wybicie teoretycznie złapanej już piłki z rąk Nicksa przy 3rd and goal Giants).

Podsumowując, jeśli jednak tak, jak Rex Ryan, chce się rządzić w Nowym Jorku, a później w całej futbolowej Ameryce trzeba zrozumieć, że sama obrona to za mało. Warto też nie wstydzić się swojej gry biegowej - szczególnie, gdy twoja linia ofensywna akurat dominuje linię defensywą rywala. Można też jednak oczywiście uprzeć się na podawanie z nieprzyzwyczajonym do tego rozgrywającym. Frank Sinatra „szedł swoją drogą” i jakoś mu się udawało. Czemu więc równie pewni siebie nowojorczycy z Jets mieliby postępować inaczej? Prawda, Rex?


Adrian Fulneczek
a.fulneczek@plfa.pl

Kopiowanie jakichkolwiek tekstów lub materiałów ze strony bez zgody administratorów jest zabronione
UPDATE command denied to user 'nflzosnsstrona'@'10.14.20.176' for table 'nfl24_settings'UPDATE command denied to user 'nflzosnsstrona'@'10.14.20.176' for table 'nfl24_settings'