UPDATE command denied to user 'nflzosnsstrona'@'10.14.20.160' for table 'nfl24_settings' NFL 24 - Twoje centrum informacji o lidze NFL i Futbolu Amerykańskim No Huddle: Co oddziela chłopców od mężczyzn
Dodane przez Wojciech Augusiewicz dnia Styczeń 16 2013 20:56:54
To amerykańskie powiedzenie, odnoszące się przede wszystkim do playoffów i to we wszystkich dyscyplinach sportowych, stało się tak popularne, że zmienia się we frazes. Niemniej świetnie opisuje ten czynnik, który naprawdę wyznacza jakość zawodnika – dzięki któremu można jasno określić, kto zasługuje na długie zapamiętanie i zapisanie w annałach dyscypliny, a kto jest tylko jaskrawym meteorytem. Tak, bez wątpienia – to właśnie mecze postseason definiują prawdziwą klasę.



Myślę, że pod tym względem nie ma większej dyskusji, a argumenty są na tyle oczywiście, żeby nasuwały się same przez siebie. Sam fakt, iż rozgrywki posezonowe prowadzą prosto do zdobycia Vince Lombardi Trophy, a więc celu każdej drużyny i zawodnika, to jeszcze są rozgrywane w systemie – przegrywasz, odpadasz. Nie ma żadnego miejsca na błąd, dlatego też to właśnie wtedy trzeba wspinać się na szczyty swoich umiejętności, a i to nie zawsze wystarczy – potrzeba przecież jeszcze mnóstwo dojrzałości i opanowania, bo w takim meczach nerwy potrafią grać pierwsze skrzypce, wiązać nogi i ręce zawodników, nawet, jak pokazał choćby przykład Champa Bailey’a z ostatniego meczu przeciwko Baltimore Ravens, odbiera umiejętność wykonywania elementarnych dla swojej pozycji zagrań. Zresztą, mało kto, będzie pamiętał o przebiegu twojego sezonu regularnego, jeśli w meczach posezonowych zawalisz na całej linii. Przykłady można mnożyć i mnożyć.


Najlepszy i chyba najbardziej oczywistym z nim staje się Matt Ryan. Zawodnik, który jeszcze w 2008 roku dostał nagrodę dla najlepszego debiutanta sezonu, rokrocznie zaliczał sezon przynajmniej udany – a myślę, że nie pomylę się znacznie, jeśli powiem, iż nawet więcej. Zresztą, z roku na rok było coraz lepiej – stopniowo wzrastała liczba zdobytych podaniami jardów, przyłożeń, procent skuteczności. Mimo niewątpliwych zalet i ogromnych umiejętności Ryan zawsze pozostawał w cieniu i nigdy nie był tak naprawdę (bądźmy szczerzy)brany na poważnie w rankingu najlepszych rozgrywających ligi, a nawet wyścigu o nagrodę Most Valuable Player. Dlaczego? Przecież statystycznie plasował się w czołówce rozgrywających ligi, a jego ekipa rok w rok dostawała się do playoffów (z wyjątkiem roku 2009) – mimo to ciągle przed nim w oczach kibiców stał wężyk zawodników, ocenianych lepiej. No właśnie – playoffy. Coś, co nie jest i nie było nigdy specjalnością Matta Ryana. Nieważne jak dobry sezon miał wcześniej i w jakiej formie aktualnie się znajdował, mecze posezonowe wiązały mu nogi i ograniczały działania do tego stopnia, że przestawał zupełnie być liderem z prawdziwego zdarzenia i zaczynał grać cokolwiek słabo. W efekcie w żadnym z poprzednich trzech występów w meczu fazy pucharowej nie przekroczył nawet 200 jardów podaniami – udało mu się to dopiero w tym sezonie. Jednak i teraz, mimo niewątpliwego opanowania w końcówce meczu, jakie pokazał, nie wszystko szło po jego myśli, a do wielu decyzji można się przyczepić.


Wyżej w rankingu quarterbacków dotychczas (bo to może ulec zmianie – o ile Ryan przełamie swoją dotychczasową niemoc w playoffach i chociaż wprowadzi drużynę do meczu o Super Bowl) stoi Eli Manning. To z kolei niezły przykład zawodnika, który w sezonie regularnym nie prezentuje stałego, wyrównanego i wysokiego poziomu – ale miewa swoje wzloty i upadki, ba, czasem krytykowany jest do tego stopnia, że od jego drużyny odwracają się nawet sami kibice. Jednak mimo nawet najsłabszej formy, w playoffach następowało jego odrodzenie. Co prawda w trzech z pięciu jego występów posezonowych New York Giants odpadli bardzo szybko, bo już po pierwszym spotkaniu, ale w dwóch pozostałych (lata 2007 i 2011) wygrali Super Bowl. A zdawało by się przecież pozornie, że jest zawodnikiem słabszym od swojego brata. Tymczasem Peyton Super Bowl wygrał tylko raz, natomiast Eli dwukrotnie i niewątpliwie dostanie się po zakończeniu kariery do Hall of Fame.


Dochodzimy tutaj do innego aspektu playoffów. Oczywiście, swoją legendę zawodniczą można budować na wiele sposobów – grając całą karierę w jednym klubie, budując od podstaw jego potęgę, albo zdobywając tytuły. W przeciwnym razie , nieważne za jak dobrego i dojrzałego gracza jesteśmy uznawani w trakcie naszej kariery, nie zostaniemy zachowani w pamięci kibiców na długi czas. Ba, pozostanie zawsze już pewien niedosyt, bo przecież jakże doskonałym zwieńczeniem kariery jest zdobycie przynajmniej jednego tytułu i to rzecz jasna nie indywidualnego ale drużynowego. Wspomniany duet Manningów zapisał się na kartach najlepszej futbolowej ligi świata dwojako – jeden, przez dwa zdobyte tytuły mistrzowskie (a ma jeszcze kilka dobrych lat grania, więc możliwe, że na tym nie poprzestanie), drugi stwarzając od podstaw wielkość Indianapolis Colts. Zapisał się już zatem na kartach niczym drugi John Elway, twórca potęgi Denver Broncos, który też w całej karierze dwa razy wygrał Super Bowl, czym nie przystaje chociażby do takich tytanów jak Tom Brady czy Joe Montana – mający odpowiednio po 3 i 4 trofea. To zresztą przykłady takich zawodników, którzy w playoffach czują się jak ryby w wodzie i trzeba się zawsze ich obawiać.


Ciężko jednoznacznie określić co wpływa na postawę zawodników w takich meczach. Nikt przecież nie może odmówić najwyższej klasy umiejętności wszystkim wymienionym powyżej zawodnikom, a także ogromnej rzeszy pozostałych, a dzisiaj być może już zapomnianych przez swój posezonowy brak sukcesów. Peyton Manning w obecne playoffy wkroczył z serią 13 zwycięstw, będąc prawie nieomylnym – w meczu z Ravens popełnił przynajmniej dwa katastrofalne w skutkach błędy, co zaowocowało późniejszą porażkę. Wspomniany Champ Bailey dostał się do Pro Bowl i był częścią najlepszej bodaj defensywy w lidze – a mimo to dwukrotnie został oszukany jak przedszkolak. To muszą być nerwy, albo jakiegoś rodzaju fatum, bo braku doświadczenia ciężko jest im zarzucić.


No właśnie – doświadczenie. Nie ma chyba lepszego sprawdzianu dla młodego quarterbacka, niż występ w playoffach. Zupełnie inaczej gra się bowiem w sezonie regularnym, a inaczej później, gdy nerwy uderzają nie tyle podwójnie, ale nawet potrójnie, w przypadku pierwszo i drugoroczniaków.Takie mecze dopiero pokazują nie tylko wielkie umiejętności, ale i opanowanie, jakże potrzebne w późniejszej karierze. Dlatego też w opinii ekspertów to Russel Wilson i Colin Kaepernick mają przed sobą dużo lepszą przyszłość, niż chociażby Andrew Luck, który zupełnie nie poradził sobie przeciwko Ravens. Zabrakło spokoju, zabrakło opanowania – co przecież wielokrotnie może być od niego wymagane w późniejszych latach kariery.
Co z tego wynika? Doświadczenie nie gra najmniejszej roli, jeśli chodzi o spotkania fazy playoffs. Gdyby tak było, to wspomniani Wilson czy Kaepernick nie dali by rady podołać dużo bardziej doświadczonym rywalom w swoich pojedynkach. Peyton Manning również poprowadził by Broncos do wygranej nad Ravens. Tak się jednak nie stało, co nasuwa nam bardzo prosty wniosek – najważniejsza jest chłodna głowa i opanowanie emocji. W takich spotkaniach umiejętności potrafią zejść na dalszy plan, ustępując miejsca cechom dotychczas drugoplanowym.


Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, a po tym jak kończy – co w wolnym przełożeniu możemy odczytać jako: nieważny twój sezon regularny, ważne twoje playoffy. Sprawdza się to od lat w przypadku każdego pojedynczego zawodnika w NFL. Bo to jest właśnie ten okres – wtedy, gdy w walce do końca liczą się tylko prawdziwi mężczyźni, a chłopcy idą na wcześniejsze wakacje.


Wojciech Augusiewicz

1. Matt Ryan liczy, że obecne playoffy będą dla niego przełomowe w karierze /espn.go.com
2.Tom Brady i Joe Montana - nie sposób uniknąć porównań między dwoma panami, którzy w playoffach czuli(ją) się jak ryby w wodzie /cbssports.com